czwartek, 12 maja 2016

19. Poważne rozmowy

            Nie byłam głodna.
            Przed kinem postanowiliśmy iść do restauracji, a Ryan oczywiście znając mnie zbyt dobrze, wybrał moją ulubioną włoską kuchnię. Nawet mnie nie pytając zamówił mi lasagne, a ja poczułam się jak za starych dobrych czasów, kiedy mieszkaliśmy w Londynie i wszystko było łatwe i nieskomplikowane. Kelley był zabawny, opowiadał mi różne anegdotki i natychmiast przypomniałam sobie, dlaczego go kochałam. Był idealny.
            A mimo to, wszystko było nie tak. Jedzenie mi nie smakowało i grzebałam w nim widelcem, próbując zmusić się do przełknięcia choćby kęsa. W restauracji było albo za duszno, albo za zimno, światło jakieś takie też nie odpowiednie, a moja chęć do rozmowy zniżyła się do poziomu minusowego. A to dlatego, że chociaż doskonale wiedziałam, że jestem na perfekcyjnej randce, z perfekcyjnym facetem i w ogóle jestem szczęściarą to nie mogłam powstrzymać myśli, że miejsce naprzeciwko mnie powinien zajmować ktoś inny.
- Wszystko w porządku? – Ryan wyglądał na zmartwionego, więc z trudem się uśmiechnęłam.
- Tak, jest okej...
            Posłał mi potępiające spojrzenie i ponownie pożałowałam, że znał mnie na wylot.
- Przecież widzę, że nie. To przez tą kłótnię z Dylanem?
            Powoli skinęłam głową, a chłopak odłożył sztućce i wbił we mnie swoje cudowne, zielone tęczówki.
- Jade...Kochanie – moje serce stanęło na dźwięk uroczego zwrotu. – Ja wiem, że dużo się zmieniło. Że coś cię łączyło...łączy z Dylanem.
            Nie mogłam patrzeć mu prosto w oczy, więc ponownie zainteresowałam się lasagne.
- Postąpiłaś słusznie, wyjeżdżając by spełniać swoje marzenia. Przepraszam, jeśli kiedykolwiek dałem ci odczuć, że nie są one dla mnie ważne. Są. Wszystko co tyczy się ciebie jest moim priorytetem. Kocham cię. Nadal...- podniosłam wzrok, by napotkać jego nieśmiały uśmiech. Moje serce roztopiło się w jedną wielką płynną substancję. – Byliśmy razem naprawdę szczęśliwi...
            Miał rację. Byliśmy. Chwyciłam jego dłoń.
            Ale przed oczami nadal miałam tego zepsutego, niezdecydowanego dzieciaka i szczerze mówiąc, to właśnie on był jedynym o czym mogłam teraz myśleć.
- Nie chcę cię do niczego zmuszać, ale Dylan nie wydaje się wiedzieć, czego chce – Ryan wypowiedział na głos dokładnie to, co miałam w głowie. Jak zawsze. – Ja wiem. Chcę byśmy do siebie wrócili.
            Już. Stało się. Słowa padły i nie dało się ich cofnąć. Przygryzłam dolną wargę. A Kelley musiał dostrzec strach w moich oczach, ponieważ uspokajająco pogłaskał moją dłoń kciukiem.
- Możemy wrócić do Londynu, a jeśli nie chcesz, to ja przeprowadzę się do Nowego Jorku. Niektórzy spędzają całe życie na szukaniu swojego miejsca na ziemi, ale ja już wiem, że...nie ważne gdzie będę, ważne, że z tobą. Ponieważ to ty jesteś moim domem.
            Powinnam być wzruszona. Powinnam się rozpłakać, rzucić mu na szyję i uspokajać szaleńcze motyle w żołądku. A jednak nie poczułam nic. Oprócz wielkiego smutku, że tak o to ranię naprawdę wspaniałego chłopaka. Wzięłam głęboki wdech.
- Ryan ja...
- Wiem, że zależy ci na Dylanie – przerwał mi szybko, nie kończąc jeszcze swojej wielkiej przemowy, łamiącej mi serce. – Ale on na ciebie nie zasługuje. Traktuje cię fatalnie, miesza w głowie i sam nie potrafi się zdecydować. Za parę miesięcy mu się znudzisz i oboje dobrze o tym wiemy. Zrani cię.
            Przełknęłam ślinę.
- On nigdy nie będzie cię kochał tak jak ja.
            Ryan miał rację. We wszystkim. W każdym słowie. Dylan był dupkiem, kretynem i prawdopodobnie miał doprowadzić mnie do destrukcji. I mnie nie kochał. Nawet nie chciał ze mną być.
- Nie musisz podejmować decyzji teraz – Kelley wyrwał mnie z zamyślenia. – Po prostu...pomyśl nad tym.

            Atmosfera w domu była tak gęsta, że można było kroić ją nożem. Starałam się unikać zarówno Ryana jak i Dylana, i o ile ten pierwszy wybitnie mi to utrudniał, nieustannie proponując swoje towarzystwo i nowe rozrywki, to O’Brien starał się omijać mnie równie szerokim łukiem jak ja jego. Kolejna konkurencja, w której przegrał. Po raz kolejny nie próbował rozmawiać ani walczyć.
            Holland po zerwaniu z Maksem przypominała wrak człowieka i spędzałyśmy godziny w moim pokoju, oglądając filmy, pisząc piosenki dla Lile’S Splash i izolując się od świata. Rozumiałyśmy się.  Crystal i Jamie często przesiadywały z nami, ale w przeciwieństwie do nas miały jeszcze życie uczuciowe i ukochanych, którym musiały poświęcać trochę czasu.
- Znowu Colton – mruknęłam, zerkając na wyświetlacz dzwoniącego telefonu. Ruda ukryła twarz w poduszce i jęknęła coś niezrozumiałego. Westchnęłam i odrzuciłam połączenie, dokładnie tak samo jak dwadzieścia trzy razy wcześniej.
            Haynes robił to, czego tak cholernie pragnęłam od Dylana. Wydzwaniał, esemesował, przychodził, próbował. Mój przyjaciel mógłby się od niego uczyć. A mimo to Hol nie była gotowa, starając się przekonać mnie, ale też siebie, że nie chce z nim być. Nieustannie powtarzała, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, że już raz nie wyszło i że to całkowicie beznadziejny pomysł. Ale widziałam z jaką tęsknotą patrzy na telefon, marząc by odebrać kolejne połączenie. Wszystko mogłoby być łatwe i proste, gdyby tylko pokonała swoją dumę i uprzedzenia.
            Ale przecież kim ja byłam, żeby osądzać? Ja też sama utrudniałam sobie życie.
            Muzyka po raz kolejny rozniosła się po całym pokoju, więc znudzona zerknęłam na wyświetlacz, ale tym razem nie dzwonił ukochany Roden. Uśmiechnęłam się szeroko na widok zdjęcia, z którego byłam niesamowicie dumna: ja i moja idolka Olivia Cash, robiące głupie pozy w lustrze studyjnej toalety.
- Cześć Olivia! – zawołałam, nadal nie mogąc poradzić sobie z tym, że miałam jej numer i okazjonalnie do siebie dzwoniłyśmy. – No co tam?
- Cześć mała! Słuchaj, mam do ciebie ogromną prośbę!
            Olivia Cash prosząca o pomoc mnie. Jade Gardner. Och, no wiecie...Normalka.
- Jasne, o co chodzi?
- Mój support padł i potrzebuję kogoś na koncert w tym tygodniu. Gadałam z Hoechlinem i oboje uważamy, że ty byłabyś idealna.
            Sparaliżowało mnie. Holland posłała mi zaniepokojone spojrzenie, widać obawiając się, że zaraz zemdleję, co było zresztą bardzo prawdopodobne.
- Mówisz...Mówisz serio?
- No jasne, że tak. Będzie super, zobaczysz! Tyler przekaże wam całe info jutro w studiu, ale chciałam być pierwszą osobą, od której się o tym dowiesz!
            Mieliśmy już koncerty. Ale były one w większych lub mniejszych klubach, dla mało wymagającej widowni. Zespół ButterflyEffects grywał jednak na stadionach dla tysięcy ludzi, a to zupełnie nowy rodzaj wyzwania. Nadal całkowicie zaskoczona podziękowałam Cash i rozłączyłam się, wbijając spojrzenie w Holland.
- Zagramy jako support ButterflyEffects! – zawołałam i natychmiast zaczęłyśmy skakać i piszczeć ze szczęścia. Spełnienie marzeń! Ruda przytuliła mnie mocno.
- Musisz powiedzieć chłopakom!
- Muszę powiedzieć wszystkim!
            Trzymając się za ręce, wybiegłyśmy z mojego pokoju i skierowałyśmy się w stronę salonu. Wszyscy oprócz Dylana, mieli być w domu. Na stoliku leżała jednak kartka informująca, że chłopcy poszli rozegrać mecz, a Crystal źle się czuje i jest u siebie w pokoju. Ruszyłyśmy w stronę sypialni Reed i nie pukając wtargnęłyśmy do środka.
            Notatka mówiła o złym samopoczuciu, ale ani ja ani Roden nie spodziewałyśmy się zastać brunetki siedzącej na podłodze i wypłakującej sobie oczy. Nigdy nie widziałam jej w tym stanie. Po żadnej kłótni z Alexem, nawet po sylwestrze...Wyglądała strasznie, a moje serce pękło na dwie części. Padłyśmy na kolana, siadając obok niej i przytulając ją mocno z dwóch stron.
- Crystal...Co...Co się stało? – mruknęła przerażona Hol, głaszcząc przyjaciółkę po ciemnych włosach, próbując ją uspokoić. Na nic. Jej ciałem nieustannie wstrząsał szloch, a z potoku słów nie dało się zrozumieć ani jednego.
- Cii...Spokojnie. Oddychaj. Wszystko będzie dobrze.
            Miałam ochotę zamordować każdego, kto był odpowiedzialny za stan dziewczyny. Jeśli to wina Sharmana – miał przechlapane. Po piętnastu minutach Reed w końcu wzięła głęboki oddech i choć łzy nadal płynęły po jej jasnych policzkach, uspokoiła się na tyle, by coś powiedzieć.
- Jestem w ciąży.
            Jedno zdanie zmroziło mi krew w żyłach i szczerze mówiąc nie wiedziałam jak zareagować. Wymieniłam spojrzenie z Holland, ale ona też wyglądała na całkowicie bezradną.
- Daniel wie?
- Oczywiście, że nie! Zostawił by mnie, chociaż to przecież jego wina! Ja nie mogę być matką! Ja się nie nadaję! Nawet za siebie nie potrafię być odpowiedzialna, a co dopiero za nie... – dotknęła palcem brzucha, kręcąc głową z rezygnacją.
- Daniel cię nie zostawi – tego jednego byłam pewna. Szalał za nią przez pół swojego życia. – Wszystko się ułoży. Tylko musisz mu powiedzieć.
- A możecie na razie po prostu mnie przytulić – jęknęła, patrząc po kolei na mnie i na Rudą, tak załamana i bezbronna jak jeszcze nigdy.
- Jasne, Crystal...- Roden położyła głowę na jej ramieniu. – Jesteśmy z tobą.
           
            Mecz zakończył się sukcesem Metsów, przez co Dylan po raz pierwszy od pojawienia się Ryana w Nowym Jorku wydawał się mieć dobry humor. Omawiając co fajniejsze akcje, ruszyli w stronę baru, nie mając ochoty, by wracać do domu. Nie to, że nie uwielbiali swoich lokatorek, po prostu dawno nie mieli męskiego wyjścia, a atmosfera w mieszkaniu ostatnimi czasy nie należała do przyjemnych. Zasłużyli na trochę oddechu.
            Udało im się znaleźć wolny stolik, który szybko zajęli, pamiętając oczywiście o tym, by odseparować Ryana od O’Briena. Tak na wszelki wypadek.
- To co? Wszyscy piwo? – zapytał Tyler, zbierając zamówienia i kierując się w stronę baru. Chłopcy pokiwali głowami, zajęci rozmową, a Posey zaczął przeciskać się w stronę baru, ciągnąc Ryana za koszulkę. Potrzebował pomocy, a poza tym lubił kontrolować sytuację. Nie wątpił, że Daniel czy Adam powstrzymali by ewentualny spór, ale mimo wszystko wolał zapobiegać niż leczyć.
            Kelley oparł się o bar i spokojnie czekał, aż barman naleje siedem kufli piwa.
- Nie opowiadałeś jak tam wasza randka z Młodą – uśmiechnął się Tyler, próbując jakoś subtelnie nawiązać do interesującego go tematu. Brytyjczyk uniósł do góry jedną brew, ale uśmiechnął się, jakby spodziewając się, że w końcu ta rozmowa nastąpi.
- Szczerze mówiąc sam nie wiem jak poszło...- westchnął, biorąc jedną z napełnionych już szklanek i upijając łyk alkoholu. – Wyznałem jej wszystko, obiecała, że pomyśli, ale... – przerwał na chwilę, jakby zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów. – Mam takie wrażenie, że już przegrałem, wiesz? Ale ty przecież stoisz po stronie Dylana...
            Tyler podał zapłatę barmanowi, jednak mimo, że zamówienie było gotowe, nie ruszył się z miejsca. Wiedział, że przy stoliku nie będą w stanie kontynuować tej rozmowy.
- Ja stoję po stronie Jade – posłał Ryanowi poważne spojrzenie. – Skąd wiesz, że przegrałeś?
- Jak kogoś kochasz, to po prostu to czujesz – chłopak wzruszył ramionami, ale w jego oczach widoczny był prawdziwy, czysty żal. – Oddala się. Widzisz, że za kimś tęskni i masz świadomość, że nie za tobą. Że należy do kogoś innego – zerknął w stronę stolika, który zajmowali, wpatrując się w sylwetkę O’Briena. – Najgorsze jest to, że ja wiem, że on ją zrani, no wiesz? – Tyler chcąc nie chcąc, skinął głową. – To twój przyjaciel, ale on na nią nie zasługuje. Nawet nie dostrzega, że zrobiłaby dla niego dosłownie wszystko.
            Powoli stawał się zły. Zacisnął dłonie w pięści i choć Tyler uważał go za spokojnego i rozważnego faceta, to teraz zobaczył, że ma też drugą twarz. Zakochaną, zazdrosną i skrzywdzoną.
- Ale nadal o nią walczysz. Mimo, że wiesz, że cię już nie kocha – burknął, czując się odrobinę głupio, tak po prostu rozmawiając o uczuciach. W końcu byli facetami, jednak cała sytuacja zrobiła się tak pokręcona, że musiał się wtrącić.
- To jest Jade. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym wyjechał, nie walcząc do samego końca.
            Uznając widać, że spowiedź dobiegła końca, Kelley chwycił tacę z czterema kuflami i ruszył w stronę stolika, a Posey chcąc nie chcąc musiał zrobić to samo. Na telewizorze wiszącym na ścianie rozgrywał się mecz koszykówki, więc stracili poczucie czasu, po raz kolejny tego dnia kibicując ulubionej drużynie. Piwa znikały jedno za drugim, minuty szybko upływały i zanim się obejrzeli, zegar wskazywał pierwszą w nocy, a ich krew zamieniła się w chmiel. Podśpiewując dopingujące, sportowe piosenki, ruszyli ulicą w stronę metra, po drodze żegnając Coltona, Josha i Adama, którzy mieszkali w tej samej dzielnicy.
            Ryan i Daniel szli przodem rozmawiając na temat nowej sztuki, którą napisał Sharman, pozostawiając Tylera z Dylanem, co nie było przemyślanym ruchem. Posey zerknął kątem oka na przyjaciela, czując ucisk w żołądku. Nie wiedział co ma zrobić. Przełknął ślinę, próbując pozbierać myśli, aż w końcu słowa mimowolnie uciekły z jego gardła.
- Czego ty tak naprawdę chcesz od Jade?
            To zaskoczyło O’Briena, który zatrzymał się nagle, wbijając zaskoczone spojrzenie w chłopaka. Przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, niepewny czego tak właściwie Tyler oczekuje, aż w końcu westchnął przeciągle, postanawiając być szczerym.
- Szczerze mówiąc nie wiem.
            Ich lokatorzy zniknęli w wejściu do metra, nawet się nie oglądając, a oni stali na środku ulicy i mierzyli się wzrokiem. W końcu to Dylan przerwał walkę na spojrzenia.
- Zależy mi na niej. I to cholernie. Wszystkie dziewczyny porównuję do niej. Ale stary, znasz mnie. Ja to spieprzę i oboje o tym wiemy.
            Tyler musiał się z tym zgodzić. Kochał bruneta jak brata, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że nie nadaje się on do długich związków. Każda z prób kończyła się tragicznie, a Jade była zbyt miła, zbyt dobra, zbyt ważna dla każdego z nich...
- Więc dlaczego po prostu nie dasz jej spokoju? Wiesz, że jej na tobie zależy. Nie ruszy dalej, jak będziesz jej dawał nadzieję...
- ALE JA NIE POTRAFIĘ, NIE ROZUMIESZ?! – warknął głośno Dylan i prawdopodobnie usłyszeli go nawet w sąsiedniej dzielnicy. – Próbowałem! Wielokrotnie! A potem zawsze wracałem jak jakiś zbłąkany szczeniak, bo po prostu NIE POTRAFIĘ TRZYMAĆ SIĘ OD NIEJ Z DALEKA.
            Nigdy nie widział O’Briena w takim stanie. Chłopak podszedł do kosza na śmieci stojącego w pobliżu i kopnął w niego z całej siły, sprawiając, że się przewrócił, a cała zawartość wysypała na ulicę. Chwycił się za ciemne włosy i szarpnął, próbując wyładować całą frustrację. Nic z tego.
- Egoista z ciebie – westchnął Tyler, spoglądając z niepokojem na przyjaciela. – Nie chcesz z nią być, ale też nie chcesz jej zostawić...Jesteś moim najlepszym przyjacielem, jednak...- poczuł jak jego gardło zaciska się w ciasny supeł, a słowa dosłownie palą go w przełyk, jednak nie mógł ich powstrzymać. – Jade także. I wydaje mi się, że... Sądzę, że Ryan jest dla niej lepszy.
            Na ulicy zapadła cisza i nawet odgłosy miasta jakoś straciły na intensywności. Mężczyźni wpatrywali się w siebie, jakby widząc się po raz pierwszy. W powietrzu unosiło się rozgoryczenie i wyrzuty sumienia, ale stało się. Słowa zostały wypowiedziane i nie mogły zostać cofnięte. Dylan przeklął głośno, po raz kolejny kopiąc w już i tak zepsuty śmietnik.
- KURWA! – w jednym słowie zamknął całą wściekłość jaką odczuwał, a następnie gwałtownie odwrócił się w stronę przyjaciela. – Wiesz, co jest zabawne? Ja o tym doskonale wiem. Ale nigdy nie miałem odwagi powiedzieć tego głośno.
            Tyler wypuścił wstrzymywane powietrze i podszedł do przyjaciela, przyciągając go do męskiego uścisku. Po kilku sekundach poczuł, że O’Brien powoli się uspokaja, więc odsunął się i poklepał go po ramieniu.
- Ona...Ona jest. I cholernie mnie wkurwia to, że nie jestem dla niej wystarczająco dobry. A już tym bardziej to, że ta pizda jest – brunet machnął ręką w nieokreślonym kierunku, widać mając  na myśli Ryana, który zniknął gdzieś w metrze.
- Przykro mi, stary – westchnął Tyler, na co jego przyjaciel tylko pokiwał głową.

- Ta... Mnie też.

***

Hejka! :)
Co prawda nie jestem już po maturach, bo została mi jeszcze historia, ale pomyślałam "co tam!"
No i jestem :p
Rozdział taki sobie, ale muszę się od nowa w to wkręcić i rozkręcić.

A! I została rozwiązana zagadka!
Pamiętacie, że w rozdziale "Noc Wielkiego Ups" zawarłam podpowiedź dotyczącą tego, co się wydarzy w przyszłości? 
Wszyscy zachwycali się małymi Sharmankami, a chyba nikt nie wpadł na to, że one były wskazówką! 

Dziękuję wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki w czasie matur!
To naprawdę bardzo, bardzo, bardzo wiele dla mnie znaczy.
Nawet nie zdajecie sobie z sprawy jak wiele.
Dla wszystkich, którzy są ciekawi: poszło mi chyba całkiem nieźle, ale dowiem się wszystkiego dopiero 5 lipca. 
Natychmiast wam o tym napiszę, bo to również wasza zasługa ;)

Także enjoy!
I do zobaczenia, mam nadzieję, już niedługo!